Chrzest na ziemi pszczyńskiej

„Chrzciny były skromne, a szybko się szukało chrzestnych i do tygodnia musiało być dziecko ochrzczone”

Dawniej nowonarodzone dziecko zanosiło się do chrztu jak najszybciej – z obawy, że może mu się coś stać. Ponadto kiedyś istniał przesąd, że nie powinno się wychodzić z nieochrzczonym dzieckiem poza dom. Przed chrzcinami do domu przychodziła matka chrzestna, czyli „potka”, i ubierała dziecko. Postać matki chrzestnej była bardzo ważna, bywało tak, że nawet ona sama mogła zanieść dziecko do chrztu. Chrzciny odbywały się w różne dni o różnych porach.

Dziecko dawniyj chrzciło się góra po półtora tygodnia.
[kobieta, ur. 1945 r., zam. Góra]

Ja byłam chrzczona do tygodnia (…), bano się, że małe dziecko może umrzeć i będzie bez chrztu. W dniu chrzcin przychodzili potek i potka, najczęściej rodzeństwo rodziców i szło się albo jechało do kościoła. Tam zatrzymywano się w takim babińcu [kruchcie] (…) i ksiądz przychodził do tego babińca, modlił się przez chwilę nad dzieckiem i dopiero wtedy wchodzono do środka kościoła. Dziecko ubrane było na biało, obowiązkowo w beciku, przystrojonym wiankiem z mirty.
[kobieta, ur. 1952 r., zam. Studzionka]

Chrzciny były skromne, a szybko się szukało chrzestnych i do tygodnia musiało być dziecko ochrzczone. (…) W kościele parafialnym, tam, gdzie się mieszkało, tam był chrzest. Dziecko było ubrane na biało i zawsze ładna kapka była, było nakryte. Nie było dziecka widać, jak się szło do kościoła. Te kapki jak ktoś chciał, to dziewczynce dawali różową, a chłopcu niebieską. W sumie była biała, tylko na podbiciu tiulowym różowa czy niebieska.
[kobieta, ur. 1941 r., zam. Wisła Wielka]

Dziecko bardzo szybko się chrzciło, za dwa tydnie. A jo jak we wigilię urodziła, to w Nowy Rok chrzciła. Dopóki nie ochrzczone, to dzieckaś nie śmiała na pole wystawić. (…) Do chrztu ubierała matka chrzestna. To był obowiązek matki chrzestnej ubrać dziecko do chrztu. W beciku się dziecko nosiło (…); becik był z pierza, taki długi.
[kobieta, ur. 1939 r., zam. Goczałkowice Zdrój]

Chrzciny były skromne, odbywały się w tygodniu po mszy rannej. Chrzestnych wybierała matka.
[kobieta, ur. 1941 r., zam. Grzawa]

Na chrzestnych wybierano kogoś z najbliższej rodziny. Chrzestni dawali dziecku prezent, zazwyczaj w postaci pieniędzy. Po chrzcinach nie było wielkiego przyjęcia, na poczęstunek zapraszano zazwyczaj tylko dziadków i chrzestnych.

Na chrzestnych wybierano przeważnie bliskich, na przykład siostry, braci, szwagrów, tak z rodziny kogoś wybierali.
[kobieta, ur. 1941 r., zam. Wisła Wielka]

Jeśli urządzano przyjęcia, to był to skromny poczęstunek. Dziecku dawano w prezencie pamiątkę z pieniążkiem. To wkładano pod główkę dziecka, ale jeszcze przed wyjściem do kościoła, żeby ten prezent też poświęcił ksiądz.
[kobieta, ur. 1952 r., zam. Studzionka]

Dzieciom kupowano takie wiązadło, była to taka jakby książeczka składana, w środku aniołek i gwiazdeczki. Taka wkładka tam była, i tam chrzestni podkładali pieniążki, i życzenia były napisane. (…) Dawali to wiązadło, przed wyjściem do chrztu, pod głowę, żeby to błogosławieństwo i te życzenia, żeby to wszystko było poświęcone. Po chrzcinach takie jakieś małe przyjęcie zrobili, ten kołocz upiekli, kawa była, posiedzieli, pogadali. Zapraszano najbliższą rodzinę, teściów, no i tych chrzestnych.
[kobiet, ur. 1941 r., zam. Wisła Wielka]